Tolewski uspokoił się i przysunął się wraz z krzesłem:
— Do usług, panie dyrektorze.
— Kto kupił udziały? Jeżeli pan nie masz do mnie zaufania, możesz pan nie wymieniać nazwiska. Chodzi mi narazie o jego stanowisko, zawód, majątek?
— Majątek?... — podniósł brwi Tolewski — to miljonerka!
— Więc kobieta?
— No tak, co ja będę z panem dyrektorem bawić się w ciuciubabkę: Wenzlowa, sama stara Wenzlowa!
Wymówił to nazwisko, jako powszechnie znane, lecz widząc, że Dalczowi nic ono nie wyjaśnia, dodał:
— To wdowa po tym Wenzlu, co jeszcze na modlińskich dostawach się dorobił. Zamłodu była, jak teraz opowiada, aktorką. Ale tak naprawdę, to poprostu puszczała się na wielką skalę. Miała dwóch mężów, Wenzel był trzeci. W Warszawie każdy ją zna. Brylanty w uszach nosi większe niż u pana dyrektora w pierścionku.
— Dziwne. Dlaczego ona właśnie kupiła? Dlaczego mój ojciec jej sprzedał udziały?
Tolewski zrobił filuterne oko:
— Ma baba pieniądze, a ludzie opowiadają, że dla świętej pamięci pana Dalcza żywiła jeszcze z dawnych czasów... Kto to może wiedzieć... Kiedyś piekielnie ładna była... Dość, że jak się tylko dowiedziała, że pan Dalcz, znaczy się ojciec pański, szuka kupca na swoją część fabryki, to zatelefonowała do mnie i kazała mi iść do niego.
— Czy utrzymuje pan z nią jakikolwiek kontakt?
— Owszem.
— Nie wie pan, jak przyjęła wiadomość o samobójstwie?
— Pańskiego ojca? Ależ! Słowo honoru daję, że baba prawie oszalała. Była pewna, że to bankructwo
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.