Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja go prawie nie używam. Czy mogę Krzysia odwiedzić?
— Nie, nie — jakby zaniepokoiła się pani Teresa — może to coś zaraźliwego...
— To drobiazg, stryjenko, nie boję się.
— Zresztą Krzyś teraz śpi, a nie chciałabym go budzić.
— No, oczywiście — zrezygnował Paweł — a do stryja można?
— Czeka na ciebie.
Pan Karol wyciągnął na powitanie rękę. Wyraz twarzy miał spokojny, prawie przyjemny. Obok na nocnym stoliku Paweł zauważył list, wręczony wczoraj Krzysztofowi.
— Stryj dziś nieźle się czuje, prawda? — zapytał troskliwie.
Chory skinął głową. W jego spojrzeniu Paweł nie dostrzegał już dawnej niechęci i podejrzliwości. Przeciwnie, zdawał się obserwować bratanka z rodzajem życzliwego zaciekawienia. I w jego głosie, gdy zaczął mówić, nie było już tej lekceważącej nuty. Mówił o fabryce, o nowych zamówieniach, o odgłosach z miasta, które dotarły do jego łóżka, przynosząc echa ruchliwej działalności Pawła.
Nie pochwalił ani jednem słowem, lecz w jego ostrzeżeniach przed zbytnią przedsiębiorczością, w jego uwagach i komentarzach brzmiała nuta uznania.
Paweł odpowiedział skromnem stwierdzeniem, że jest jeszcze wiele do zrobienia, że narazie brak mu jeszcze dostatecznej znajomości terenu, lecz że w każdym razie trzeba skonstatować uspokojenie opinji sfer gospodarczych, co do trwałych podstaw egzystencji firmy.
Uśmiechnął się przytem, gdyż forma, w jakiej to wypowiedział, przypominała mu żywo stereotypowy komunikat z każdych rokowań międzynarodowych.
— Dyplomacja jednak ma swoje zalety — pomyślał.