Milczała zupełnie zażenowana. Jeszcze nigdy nikt w ten sposób z nią nie rozmawiał. Przecież nie mogła mu tak z miejsca powiedzieć, że oddawna, od pierwszego spojrzenia podoba się jej znacznie więcej od Krzysztofa i od wszystkich innych mężczyzn... i teraz chociaż miał w sposobie bycia coś chropowatego, wydał się jej jeszcze bardziej interesujący.
— Niech mi pani powie: jesteś przyjacielu zanadto obcesowy, a to nie leży w moim guście... Gdy to od pani usłyszę, przestanę pani dokuczać.
— Ale ja tak nie powiem — wydobyła z siebie, zapinając i odpinając torebkę.
— A jak pani powie?... Kocha się pani w Krzysztofie? — zapytał niespodziewanie.
— Dlaczego pan dyrektor pyta... ja doprawdy... — przygryzła wargi i odwróciła głowę. Miała uczucie jakby skrzywdzonej. Wypytuje ją, jak sędzia śledczy. Ona nie ma żadnego obowiązku spowiadać się mu, że jest naczelnym dyrektorem, to jeszcze nie powód, żeby miał prawo nad nią się znęcać...
Nagle poczuła jego rękę na swoich i usłyszała głos łagodny, niemal pieszczotliwy:
— Proszę nie gniewać się, proszę nie gniewać się na mnie. Wiem, że jestem szorstki, że sprawiłem pani przykrość, ale niech panna Marychna weźmie pod uwagę, że nawet ludzie tak szorstcy mogą odczuwać... zazdrość.
Podniósł jej rękę do ust i pocałował.
— No, zgoda między nami? — zapytał z uśmiechem.
Spojrzała nań. Jego szare oczy miały odcień stali, w całem pochyleniu postaci było coś pociągającego.
— Ja się wcale nie gniewam, tylko tak...
Auto zatrzymało się przed jej domem. Wyskoczył i pomógł jej wysiąść.
— Bardzo pani dziękuję za miłe towarzystwo — powiedział, całując ją w rękę — i proszę o mnie odrobinkę pamiętać. Dobrze?
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.