Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Czasami do późnej nocy. Takie rzeczy nie dają się ukryć. Wszyscy widzieli, że gapił się w ciebie, jak sroka w gnat, i przewracał oczy. Więc cóż u licha?
Marychna milczała.
— Kochał się w tobie platonicznie?
— Ja nie wiem...
— Czy poprostu jest niedorajdą? Co?
— Poco pan o tem mówi...
— Nie nazywaj mnie panem. A możeś ty go nie chciała?... Nawet nie całowaliście się?
Nic nie odpowiedziała.
— No, chyba nie potrzebujesz robić przede mną tajemnic — powiedział nie bez irytacji.
— Owszem — szepnęła.
— Co? — zdziwił się — dlaczego robisz z tego tajemnicę?
— Ja mówię, że owszem, że całowaliśmy się...
— I więcej nic?... Nie myślałem, że z niego taki fajtłapa... Jakto i nigdy nie zabierał się do ciebie?
— Pan tak mówi... ja się wstydzę...
Roześmiał się, zgasił papierosa, położył się obok niej i odwrócił ją bez ceremonji twarzą do siebie.
— Niema czego się wstydzić, moja śliczna panienko — uśmiechnął się do niej — chyba jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Jego szare oczy uśmiechały się również dobrotliwie, po ojcowsku. Rozchylona pidżama odsłaniała szeroką pierś, zlekka przycienioną włosami. Wydał się Marychnie bliskim i serdecznym.
Zaczęła opowiadać o sobie i o Krzysztofie. Sama nie wiedziała, co o nim myśleć. Zawsze był dziwny, czytał wiersze, zachowywał się tak, jakby był zazdrosny, jakby kochał ją, a przecież nigdy nie wspomniał o tem ani jednem słowem. I on jej się podobał, bo jest taki ładny i taki chyba nieszczęśliwy, napewno nieszczęśliwy, bo wciąż jest zamyślony i smutny... Nieraz chciała go pocieszyć, ale on, gdy tylko przy-