Tieferman. Wybierz tam sobie jakieś przyzwoite futro. Rachunek ureguluję ja.
Marychna poczerwieniała:
— Czy... czy to ma być... zapłata za... to, że się... panu oddałam? — wyrzuciła ze ściśniętego gardła.
Odłożył ołówek i obejrzał się:
— Nie myślałem, Marychno, że z ciebie taka gąska.
— Pan mnie obraził... pan mnie krzywdzi... pan sądzi, że ja dlatego, że pan jest bogaty...
W oczach jej ukazały się łzy.
— Jesteś głupiutka. Bardzo głupiutka — powiedział spokojnie — po pierwsze, nie ty mnie się oddałaś, a ja ciebie wziąłem. — Po drugie nie jest to zapłata, bo równie dobrze i ty musiałabyś mi zapłacić. Jak wogóle może być mowa o zapłacie wówczas, gdy obie strony sprawiają sobie wzajemną przyjemność! Postanowiłem kupić ci futro, bo nie chcę, byś się zaziębiła i rozchorowała. A chyba wolno mi zrobić prezent temu, kogo lubię i to prezent taki, jaki mu jest potrzebny?
— Takie drogie prezenty robi się tylko kokotom — przygryzła wargi.
— Serjo?... Nie wiedziałem. Dużo takich prezentów rozdawałaś już kokotom?
— Pan kpi ze mnie...
Wstał i pogłaskał ją po twarzy:
— Nie, dzieciaku, ja widzisz nigdy żadnych prezentów nie robiłem kokotom, a tobie zrobię taki, na jaki mnie stać. Gdybym był biednym monterem, kupiłbym ci wełniany sweter. Rozumiesz?... A tak proszę cię tylko, byś wybrała sobie coś ładnego, ciepłego i nie zanadto efektownego, bo zazdrościłyby ci koleżanki i pytlowałyby zadużo o rozrzutności... Krzysztofa.
Roześmiał się i pocałował ją w usta.
— I tak będą mówiły — szepnęła.
— Na to niema rady.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.