— Biuro jest gniazdem plotkarstwa — syknął Blumkiewicz i jego układna pomarszczona twarz przybrała jadowity zły wyraz.
— Ale cóż w tem złego — zdziwiła się Marychna.
— Nic złego. Ludzie najlepiej i najmądrzej robią, proszę pani, gdy zajmują się sprawami, które do nich należą.
Ukłonił się i wyszedł, a Marychna obiecała sobie poskarżyć się Krzysztofowi, że ten obrzydliwy Blumkiewicz potraktował ją niegrzecznie... Właściwie to należało raczej powiedzieć o tem Pawłowi... Przecie z Pawłem ten Blumkiewicz więcej się musi liczyć...
Paweł jednak nie pokazał się w ciągu całego dnia.
Wyszła z fabryki później niż zwykle i na przystanku spotkała inżyniera Ottmana. Jego płowe, krzaczasto przystrzyżone wąsiki pokryte były szronem i sopelkami lodu. Wyglądał jak nauczyciel wiejski w swojem wytartem palcie z jaskrawemi rumieńcami na policzkach i z zaczerwienionym nosem. Było w nim coś prowincjonalnego. I w ubraniu i w sposobie witania się.
Gdy znaleźli się w tramwaju, w którym o tej porze nie było tłoku, Marychna powiedziała:
— A ja dziś mam daleką podróż: jadę na Miodową.
Oczekiwała objawu zaciekawienia, lecz ponieważ tylko przyglądał się jej z jakimś głupim uśmiechem, zaniepokoiła się:
— Dlaczego pan tak na mnie patrzy?
— Nie, nic, przepraszam panią... Zamyśliłem się. Widzi pani, pracuję teraz nad pewnym wynalazkiem, nad bardzo ważnym wynalazkiem, i to mi zaprząta głowę...
— Sądziłam, że zauważył pan coś niezwykłego w moim dzisiejszym wyglądzie.
Spojrzał uważnie i zrobił zdziwioną minę:
— Niezwykłego?... Co znowu, bynajmniej.
— Jednakże kilka osób mi to mówiło... — upiera-
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.