Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

ła się — chociaż sama doprawdy nie wiem dlaczego. Prawda?
Prostodusznie przytwierdził, co wręcz zirytowało Marychnę. Nachmurzyła się i siedziała milcząca. Czuła się pokrzywdzona tem, że nie ma na świecie nikogo, komu mogłaby się zwierzyć z tak ważnych przemian w jej życiu, ktoby miał prawo, a chociażby możność dopytywania się o to, co ona robi, co zamierza, dlaczego jest smutna lub wesoła. Oczywiście, każda panienka z jej sfery zazdrościłaby jej powodzenia, jakie miała u takich ludzi, jak obaj Dalczowie. Ponieważ jednak nie miała do kogo ust otworzyć, samo powodzenie traciło połowę swojej wartości.
Słuchała obojętnie szemrzącego głosu Ottmana. Co ją obchodzić może jakaś terpentyna, kauczuk, czy elektroliza! Złościło ją porównu to, że mówił o rzeczach, których nie znała, jak i to, że wcale nie zapytał, poco jedzie na Miodową. A przecież powtórzyła to dwa razy ze specjalnym naciskiem, jako wypadek niezwykły, niecodzienny. Jej rozdrażnienie bliskie już było wybuchu. Toby dopiero osłupiał, gdyby tak z miejsca wypaliła mu:
— Jadę wybrać sobie wspaniałe futro, które mi funduje naczelny dyrektor!... Dlaczego funduje?... A no, bo jestem jego kochanką! Tak! Kochanką!... On jest zakochany we mnie do szaleństwa i bylem kiwnęła palcem, kupi mi dwa, trzy futra, auto, brylanty, takie duże, jak sam ma na pierścionku... Co tylko zechcę, rozumiesz pan?... A pan będzie całe życie chodził w tem wytartem paletku i żadna dziewczyna na pana nie spojrzy razem z pańską idjotyczną terpentyną i kauczukiem!...
Gryzła wargi i podniecała się efektem, jaki wywołałaby temi słowami, ale Ottman ani przypuszczał, że się w niej aż gotuje. Zerwała się z miejsca:
— Ależ pani na Miodową, powinna pani się przesiąść — przytrzymał jej rękę.