Marychna nie rozumiała, o co mu chodzi. Ogarnęło ją przecież przeświadczenie, pewność, że dostąpiła szczególniejszego przywileju, że musi być coś warta, skoro ten niezwykły człowiek właśnie nią się zainteresował, skoro dopuszcza ją do swoich tajemniczych przeżyć. A on mówił dużo, mówił rzeczy dziwne, skomplikowane, nie wiążące się ze sobą. Słuchała tego tak, jak wsłuchiwała się w miękki melodyjny głos Krzysztofa, gdy czytał jej angielskie wiersze. Tylko głos Pawła brzmiał mocno, porywiście, twardo, wzbierał siłą, lub cichł w jakąś kamienną bryłę, która zdawała się toczyć wolno, nieodparcie, zdawała się przytłaczać.
Marychnę znowu opanował strach. Czuła w powietrzu coś gniewnego, ponurego, bezlitosnego, czuła całą przypadkowość swojej tu obecności. Otaczały ją ogromne czarne meble, wysokie ściany, pokryte złoceniami i jedwabiem, cisza do głębi przejmująca.
Bezwiednie wzięła jego rękę leżącą nieruchomo na poręczy i zacisnęła ją w swoich dłoniach.
Umilkł i spojrzał na nią wzrokiem człowieka, który ocknął się z zamyślenia. Na jego ściągniętej twarzy pojawił się uśmiech.
— Nudzę cię, co? — zapytał — no, chodź, usiądź tu.
Przyciągnął ją lekko i posadził sobie na kolanach. Wtuliła się i musnęła wargami jego policzek o skórze szorstkiej, którą przecież wolała od zawsze atłasowo wygolonej twarzy Krzysztofa.
Wypytywał ją, co porabiała, czy nie zabardzo flirtuje z Ottmanem, czy nie miała wiadomości od Krzysztofa. Skądże znowu! Z Ottmanem wogóle nie można flirtować. Jest nudny i nieustannie myśli o swoich wynalazkach, a Krzysztof widocznie nie czuje się dobrze, gdyż podobno przed tygodniem sprowadzono doń jakiegoś specjalistę aż z Wiednia. Właściwie nie powinna tego powtarzać, bo pan Blumkiewicz powiedział, że to plotki i bardzo się gniewał, ale i tak w fabryce mówili o tem.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.