nawet bardzo niepatrjotycznie, że nie popiera produkcji krajowej, a daje zarabiać obcym.
— Nigdy ci już — powiedziała chłodno — nie wspomnę o Wiedniu.
— Marychno! — odezwał się upominająco.
— Nie, nie, w Wiedniu wszystko jest dobre, a tu wszystko złe. I krawcy, i lekarze, i naturalnie... kobiety.. Właśnie dlatego mnie nie chcesz... Trudno, nie miałam szczęścia urodzić się wiedenką...
— Nie mów głupstw, kochanie. Przyzwyczaiłem się do niektórych rzeczy zagranicznych...
— I właśnie do wiedeńskich. Nie wiem dlaczego, bo przecie uczyłeś się wcale nie w Austrji, lecz w Belgji i w Szwajcarji. Gdzie Rzym, gdzie Krym... Tylko, że, oczywiście, wiedenki...
Zerwał się i podbiegł do niej:
— Marychno! Co się tobie stało?! — chwycił ją za rękę — co ci się stało przez ten czas! Marychno!
Poczerwieniała i spuściła oczy. Zorjentowała się, że swojem niezwykłem zachowaniem się może ściągnąć na siebie jakieś podejrzenie Krzysztofa.
— Nic mi się nie stało — bąknęła — poprostu jestem trochę na ciebie rozżalona.
— Ależ za co?
— Ja sama nie wiem... tak ot...
Chcąc do reszty rozwiać podejrzenia Krzysztofa uśmiechnęła się doń i złożyła usta w dzióbek gotowy do pocałunku.
To przypieczętowało zgodę. Kwestja futra nie wywołała żadnych wątpliwości Krzysztofa. Bez zastrzeżeń zauważył, że zostało kupione na raty. Przed samą trzecią przyszedł szofer Pawła i zameldował, że z polecenia swego pana przyprowadził wóz do dyspozycji pana dyrektora Krzysztofa.
— Dziękuję — skinął mu głową Krzysztof — możecie zostawić wóz. Sam będę prowadził.
Gdy szofer wyszedł, Marychna zaryzykowała zauważyć:
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/177
Ta strona została uwierzytelniona.