trudniej mogła sobie wytłumaczyć nagły wybuch jego zazdrości.
Pojechali na obiad do restauracji i stąd do Marychny. Krzysztof znowu był w dobrym nastroju i do rozmowy o Pawle już nie wracał. Marychna oddawna zauważyła różnicę we wzajemnych stosunkach między stryjecznymi braćmi. Podczas gdy Paweł nie omijał żadnej sposobności, by najżyczliwiej wypytywać o Krzysztofa, ten albo lekceważąco czy zjadliwie o nim wspominał, albo urządzał niczem nieuzasadnione sceny zazdrości. Musiał go za coś nienawidzieć.
Znowu trochę się całowali i czytali wiersze. Marychna nie chciała sama przed sobą przyznać się do tego, że czuje się w towarzystwie Krzysztofa znudzona. Pomału w jej głowie dojrzewało postanowienie postawienia ich stosunku na wyraźnym gruncie. Nie wiedziała tylko, jak to zrobić i od czego zacząć. Zresztą Krzysztof tak był wymizerowany po grypie, że należało mieć teraz dla niego więcej względności. Co jednak za różnica: w towarzystwie Pawła nie miewała chwili czasu na refleksje, nie nudziła się ani jednej sekundy...
A teraz... marzyła tylko o jednem: kiedy nareszcie pójdzie sobie do domu i zostawi ją samą. Może wieczorem zadzwoni Paweł...
— Krzychu — przerwała mu czytanie — wiesz, jak mi dobrze z tobą, ale boję się, czy to ci na zdrowie wyjdzie, że tak się męczysz czytaniem...
— Nie czuję się zmęczony.
— Naprawdę, czy nie lepiej byłoby, gdybyś wcześniej położył się do łóżka? To przecie pierwszy dzień po chorobie.
Umiała swemu głosowi dać taką dozę szczerości, że złożył książkę i powiedział:
— Lubisz mnie troszkę, Marychno?
— Jakże nawet możesz o to pytać!
— Wiem, wiem... Och, żebym mógł mieć gwaran-
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.