— I udziały Ganta, w najpodstępniejszy sposób!
— Uspokój się w tej chwili — zimno przerwał Paweł.
— Nie znaliśmy cię dotychczas! To łajdactwo!
Paweł wstał i zrobiwszy jeden krok ku niemu, powiedział dobitnie:
— I teraz mnie nie znasz. Jeszcze jedno obelżywe słowo, jeszcze jedno podniesienie głosu, a dostaniesz w pysk, aż ci zęby wylecą... Siadaj!
Zdzisław wytrzeszczył oczy, skulił się i opadł na najbliżej stojące krzesło.
— Kupiłem udziały, rozumiecie, wykupiłem je — mówił już spokojnie Paweł — i nie widzę w tem nic, co by stanowiło waszą krzywdę
— Przecie to nasze!..
— Dostaliście je gratis z łaski ojca i on wam je zabrał. Ja je wykupiłem za moje własne pieniądze, które zarobiłem sam. Czego więc chcecie?
Oboje milczeli.
— Nie mam wobec was żadnego długu wdzięczności. Chyba sami to przyznacie, co?... Otóż pomimo to gotów jestem odstąpić wam w każdej chwili nabyte przeze mnie udziały. Zapłaciłem za nie sto dziesięć tysięcy dolarów gotówką i za takąż kwotę je oddam bez grosza prowizji. Nie są mi potrzebne. A podaję do waszej wiadomości, że ich wartość jest znacznie wyższa.
— Wiesz, że nie mamy nic, że jesteśmy nędzarzami — pochylił głowę Zdzisław.
— Nędzarzami?... Cha... cha... Nie, tylko musicie pracować na utrzymanie. Chyba jałmużny po mnie się nie spodziewacie, co?... Chyba pamiętacie te słodkie czasy, kiedy siedziałem zagranicą bez grosza przy duszy, a żadne z was palcem nie ruszyło? Co?...
— W każdym razie... postąpiłeś samolubnie — odezwała się Halina.
— A tak, naprzykład zapłaciłem dług ojca!
Zaległo milczenie.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.