Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, ja chciałabym, ale nie wiem...
— Więc czekam.
Zaśmiał się do siebie. Ani przez moment nie miał wątpliwości, że w Krzysztofie nie ma niebezpiecznego rywala. Wogóle mężczyźni tego typu nie cieszą się powodzeniem u kobiet, a ten ze swoim platonizmem, z wierszami, a zapewne i z westchnieniami spóźnił się o ładne sto lat. Oczywiście Paweł mógłby bez szczególniejszych wysiłków odsunąć Marychnę od Krzysztofa i niepodzielnie zająć jego miejsce gdyby mu na tem chociaż odrobinę zależało. Dotychczas jednak ani razu w życiu nie pałał żądzą wyłączności w posiadaniu kobiet, a tutaj chodziło mu głównie o źródło wiadomości o Krzysztofie.
Teraz, kiedy pierwsza część planu została przeprowadzona, należało gruntowniej przestudjować możliwości całkowitego podporządkowania sobie przedsiębiorstwa.
Paweł miał tu do wyboru kilka dróg działania. Najprostszą, lecz zarazem najtrudniejszą byłoby zdobycie pełnego wpływu na Krzysztofa. Próbował już tego w najrozmaitszych okazjach, a zawsze bezskutecznie. Naprzykład napróżno starał się przyśpieszyć teraz jego wyjazd w góry. Krzysztof, czy to podejrzewający jakiś podstęp, czy poprostu przez upór, z dnia na dzień odkładał swój wyjazd. Nie pomagały ani najzręczniej podsunięte względy na sytuację marcową w fabryce, kiedy obecność dyrektora technicznego będzie konieczna, ani w dobrej wierze robione namowy ze strony Marychny. Razu pewnego, gdy Paweł powiedział mu, że blado wygląda, Krzysztof obrzucił go ironicznem spojrzeniem i zapytał:
— Czyżby to mogło cię obchodzić?
Zabiłby tego smarkacza za to i za ten szyderczy uśmiech tak rażący na irytująco świeżych ustach, na których jeszcze mleko nie zdołało obeschnąć.
I tak zawsze. Ilekroć nań spojrzał, łapał jakieś zamyślone i smutne rozmarzenie w jego czarnych oczach,