raz jednak z całą jasnością odkrył, że jego własna myśl zrodziła się z tego podsunięcia Jachimowskiego.
— A głupie bydlę! — zaklął głośno.
W tej chwili powziął postanowienie: należy jak najprędzej wylać Jachimowskiego z fabryki.
To go uspokoiło i spał twardym zdrowym snem aż do rana.
Obudził się ze świeżą i spokojną głową, a nawet w dobrym humorze. Miał w tym dniu sporo rzeczy do załatwienia. Przeważnie były to sprawy odkładane oddawna do dnia wyjazdu Krzysztofa, to jest do czasu, gdy bez jego kontroli mogła wychodzić obowiązująca korespondencja firmy. Pozatem musiał załatwić się z Jachimowskim.
Około jedenastej szofer zameldował się, że odwozi na dworzec pana Krzysztofa.
Paweł spojrzał na zegarek:
— Zaczekaj chwilę, pojadę z tobą.
Już w chwilę później był niezadowolony z własnego niewczesnego pomysłu. Jednak słowo się rzekło i skoro nie można było wobec siebie znaleźć wytłumaczenia bezsensownego kroku, trzeba było wykombinować coś, co nie naraziłoby go na śmieszność w oczach Krzysztofa i usprawiedliwiło odprowadzanie na dworzec.
Jak na złość w papierach leżących na biurku nie było nic takiego, co wymagałoby wyjaśnień dyrektora technicznego. Nagle przyszło mu na myśl, że może prosić Krzysztofa, by ten zwiedził w Szwajcarji niektóre fabryki metalurgiczne i porobił obserwacje, które możnaby tu zastosować. To wydało się mu wystarczającym pretekstem.
Samochód objechał długi prostokąt muru fabrycznego i zatrzymał się przed sztachetami willi. Szofer nacisnął trzykrotnie guzik sygnału i po niespełna minucie otworzyły się drzwi frontowe. Służąca, stara tęga kobieta, ulokowała dwie walizy przy szoferze, neseser zaś i kilka drobiazgów podała Pawłowi.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/195
Ta strona została uwierzytelniona.