Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Tuż za nią ukazał się Krzysztof w eleganckiem palcie podróżnem, z pledem i z jeszcze jedną walizką.
— Bój się Boga, Krzychu — żartobliwie przywitał go Paweł — jedziesz na dwa tygodnie, a zabierasz tyle rzeczy, co stara panna, wybierająca się na pół roku.
Spostrzegł odrazu niezadowolenie Krzysztofa, wywołane oczywiście tem, że nie spodziewał się, iż Paweł zechce go odprowadzać.
— Och, tylko niezbędne rzeczy — powiedział wymijająco, lecz jego twarz pokryła się rumieńcem gniewu.
Paweł udał, że tego nie spostrzega i znajdował w tem nawet swego rodzaju satysfakcję, że Krzysztof nie może pozbyć się jego narzuconego towarzystwa.
— Wyglądasz tak — odezwał się zaczepnie — jakbyś był niezadowolony, ale daruj, chciałem po drodze rozmówić się z tobą o kwestjach firmowych.
— Nic nie mam przeciw temu.
Wóz ruszył. Paweł w krótkich słowach przedstawił kwestję, jak zapewniał, wielkiej wagi. Chodzi o ewentualny oddział produkcji mniejszych motorów elektrycznych dla rolnictwa. Są widoki na znalezienie odpowiednich kapitałów i rozszerzenie fabryki. Dlatego byłoby pożyteczne, gdyby Krzysztof odwiedził w Szwajcarji zakłady przemysłowe takie, jak Sullixa i Terschenwalda, dla zorjentowania się w ich metodach.
— Sądzę, że ci to nie sprawi specjalnych trudności — zakańczył.
Krzysztof wzruszył ramionami:
— Znam te rzeczy dość dobrze, właśnie w Szwajcarji. Zresztą jadę na odpoczynek.
— Nie nalegam, tylko myślałem...
— Mogłeś mi to powiedzieć wczoraj — zimno zauważył Krzysztof.
— Nie mogłem z dwóch względów. Po pierwsze sam nie wiedziałem jeszcze, że ewentualność rozsze-