pan, że jest pan cokolwiek pokrzywdzony? Przecież gaży nawet panu nie podniesiono ani razu.
— Owszem, jeden raz o sto złotych.
— Zatem ile ma pan teraz miesięcznie
— Dziewięćset, panie dyrektorze.
— Tak mało?... Hm... a ile ma pański zwierzchnik?
— O, pan Jachimowski ma dwa tysiące... Ale ja to rozumiem... Jako współwłaściciel...
— Myli się pan — przerwał Paweł — płaci się za pracę, a nie za to, że ktoś ma udziały. Tak... Mój nieboszczyk ojciec miał o panu najlepszą opinję. Te spostrzeżenia, jakie ja zdążyłem porobić podczas mego kierownictwa, w zupełności ją uzasadniają. Dlatego chciałbym dać panu dowód, że umiemy docenić zasługi położone dla naszej firmy.
— Bardzo dziękuję, panie dyrektorze, naprawdę...
— Nie ma pan za co dziękować. Myślę przedewszystkiem o interesach przedsiębiorstwa. I właśnie dlatego uważałbym, że zasługuje pan na inne, lepsze i lepiej płatne stanowisko.
Twarz Karliczka pokryła się ceglastym rumieńcem.
— O doprawdy, panie dyrektorze, — powiedział jąkając się — ja już tak zżyłem się z pracą wydziału handlowego... Jeżeli pan tak łaskaw... prosiłbym o pozostawienie mnie na dotychczasowem miejscu...
Paweł udawał, że przegląda papiery. Jednak ani jedno drgnięcie twarzy podwładnego nie uszło jego uwagi. Nie mylił się. Było jasne, że Karliczek miał na swem stanowisku dobre poboczne dochody z prowizyj i łapówek. Oczywiście Jachimowski nie był w porządku, gdyż w przeciwnym razie temu cymbałowi nie udałoby się zwędzić ani grosza. Paweł wiedział o tem oddawna. Teraz znalazł tylko potwierdzenie uzasadnionych podejrzeń, co zresztą było mu bardzo na rękę.
— Panie inżynierze, — odezwał się — bynajmniej nie myślałem o przeniesieniu pana do innego wy-
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.