Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

wyniosłość i powaga — onieśmielały. Zresztą bądź co bądź pozostawało faktem, że Paweł nabył od Tolewskiego udziały sprzedane przez Wilhelma Dalcza, że na stracie Ganta nic nie zyskał, a przynajmniej nie można mu było tego udowodnić. Nawet te piętnaście tysięcy dolarów, które Jachimowski włożył do afery, zostały mu zwrócone w całości. Jedynem świństwem, jakie wolno było zarzucić Pawłowi, było niedopuszczenie szwagra do części wykupionych udziałów, jak ustalili przedtem. I tu jednak Paweł miał dość wystarczające tłumaczenie:
— Swojem niezgrabiaszostwem — powiedział, oddając Jachimowskiemu jego pieniądze — popsułeś mi djabelnie cenę. Tolewski zwąchał, co piszczy w trawie i zamiast sześćdziesięciu musiałem zapłacić sto tysięcy, a ponieważ takiego kapitału nie miałem w gotówce, musiałem pożyczyć. Chyba nie będziesz ode mnie wymagał, bym wobec tego dopuszczał cię do spółki na te głupie piętnaście tysięcy.
Jachimowski wszedł do jadalni i z wyrazu jego twarzy Paweł wywnioskował, że oczekuje jakiejś korzystnej propozycji.
— Siadaj — wskazał mu krzesło.
Jachimowski usiadł bokiem przy stole i podciągnął nogawki spodni.
— Wypiję filiżankę kawy — powiedział lokajowi.
Gdy służący wyszedł, Paweł odezwał się tonem współczucia:
— Jesteś haniebnie nieostrożny.
— Co przez to chcesz powiedzieć?
Paweł podsunął mu cukiernicę:
— Pozwolisz?
Jachimowski nerwowo brzęknął łyżeczką w filiżance. Wrażenie, z którem przyszedł, rozwiało się bez śladu. Czuł w powietrzu nowe niebezpieczeństwo.
— Czy ty masz jakieś stosunki w sądownictwie, w prokuraturze? — zapytał Paweł.
— Bo o co chodzi?