— Widzisz, na rozmijanie się z kodeksem karnym w poglądach na życie może sobie pozwolić człowiek rozsądny jedynie wówczas, gdy ma gwarantowane bezpieczeństwo.
— Nie rozmijam się z kodeksem — poderwał się Jachimowski.
— Czy jesteś tego pewien?
Paweł utkwił w nim zimne, napozór obojętne spojrzenie.
— Mów poprostu, co masz mi do zarzucenia.
— Brak rozsądku.
Zapalił papierosa i dodał:
— Zakłady Przemysłowe Bracia Dalcz i Spółka ponosiły rocznie kilkadziesiąt tysięcy strat, co zawdzięczają tobie.
Wszedł służący i zaczął sprzątać ze stołu.
— Przejdźmy do gabinetu — wstał Jachimowski.
Paweł nie ruszył się z miejsca. Dobrze wytresowany służący natychmiast zorjentował się, że zawadza swą obecnością i zniknął obierając sobie znacznie wygodniejszą i nikomu nie zawadzającą pozycję przy dziurce od klucza za drzwiami pokoju kredensowego.
— Mój stryj ma dowody w ręku — powiedział Paweł — nie wiem, czy uda mi się odwieść go od postanowienia przekazania sprawy urzędowi śledczemu.
Jachimowski blady, jak płótno, pochylił się nad nim:
— Jakie dowody? Do cholery, jakie dowody?
Paweł zerwał się, w dwóch krokach dopadł drzwi, otworzył je i do uszu Jachimowskiego dobiegł dźwięk dwóch siarczystych policzków.
— Jakie, pytasz? — ciągnął Paweł — wracając na miejsce — wszystkie, przyjacielu. Albo należało niszczyć oferty, albo nie fałszować rachunków. Albo spalić korespondencję biura sprzedaży, albo certyfikaty przekazowe i wykazy dla kasy. Powtarazam: jesteś haniebnie nieostrożny.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.