Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

Jachimowski podszedł do okna i bębnił palcami po szybie. Przez dłuższy czas panowała cisza.
— W jaki sposób mogło to dojść do wiadomości pana Karola? — odezwał się Jachimowski.
— Mniejsza o to. Jeżelibym ci nawet odpowiedział, w najmniejszym stopniu nie zmieniłoby to sytuacji.
— To ten szpieg Blumkiewicz!
— Może.
— Zabiję to bydlę — odwrócił się Jachimowski.
Paweł był zdumiony wyrazem jego twarzy: rysy ściągały się, z cienkich rozchylonych warg wystawały żółte, czerniejące zęby, oczy były prawie nieprzytomne.
— Życzę ci powodzenia, ale mnie to już nie obchodzi — wzruszył ramionami Paweł — mnie zależy tylko na jednem: na uniknięciu publicznego skandalu. Stryj powierzył mi przeprowadzenie dochodzeń i obliczenie kwoty nadużyć, którą trzeba będzie wymienić w skardze do prokuratora...
— Pawle!
— Słucham cię?
— Przecież jesteś moim szwagrem!
— Niestety.
— Wiesz co, ja zatelefonuję po Ludkę, przecie tego nie można robić, przecie nie chcesz, bym sobie w łeb palnął!
— Dajmy spokój frazesom. W łeb sobie nie palniesz, a co tu Ludka ma do mówienia?
— Przecie jesteście rodziną. Nie Pawle, ja nie wierzę w to, byś ty mógł mnie, mnie i twoją rodzoną siostrę narazić na coś podobnego.
— W każdym razie nie pragnę tego — skrzywił się Paweł — ale proszę cię, podaj mi jakieś wyjście z sytuacji?
Jachimowski potrząsnął desperacko pięściami, poczem ścisnął skronie i zaczął biegać wzdłuż stołu, podczas gdy Paweł spokojnie palił papierosa.
— Zabiję to bydlę, zabiję — powtarzał.