Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Żadnej. Masz tylko moje słowo honoru, że zrobię wszystko, by stryja ułagodzić.
— A ile trzeba dać pieniędzy? Ja teraz naprawdę jestem nędzarzem!...
— Sądzę, że wystarczy jakiś drobiazg. Dziesięć tysięcy...
— Ale złotych?
— Złotych.
— A kiedy to trzeba załatwić?
— Natychmiast. Chodźmy.
Zaprowadził go do gabinetu, wyjął arkusz papieru i wskazał Jachimowskiemu miejsce przy biurku.
— Co mam napisać?
Paweł zaczął dyktować. Krótko, zwięźle, dobitnie. Doskonale widział, jak pióro piszącego waha się przed każdem słowem, widział krople potu, które wystąpiły na jego łysinie i nerwowe skurcze palców opartych o biurko. Teraz już jednak nie wątpił, że Jachimowski się nie cofnie.
— Mam podpisać?
— Chwila.
Paweł nacisnął guzik dzwonka. Wszedł lokaj. Jeszcze miał czerwone policzki od silnych uderzeń, które oberwał przy drzwiach.
— Czy znasz tego pana? — zapytał Paweł wskazując Jachimowskiego.
— Jakże, jaśnie panie, — zdziwił się służący — oczywiście znam. To pan dyrektor Jachimowski.
— Będziesz świadkiem, że to pan Jachimowski własnoręcznie podpisze.
Jachimowski zerwał się od biurka.
— Pawle, poco te formalności!
— Nic nie zaszkodzą. Podpisz.
Jachimowski strzepnął palcami i podpisał. Wówczas Paweł złożył arkusz w ten sposób, by służący nie mógł przeczytać jego treści i podyktował mu:
„Powyższe oświadczenie podpisał pan dyrektor Jachimowski w mojej obecności i dobrowolnie“