Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

cych obecnie, nie będę mógł nadal korzystać z pańskiej współpracy.
Twarz Karliczka stała się purpurowa i wyglądała jak olbrzymi połeć surowego mięsa.
— Jakto, panie dyrektorze, przecie o ile słyszałem, wczoraj zapewnił pan mnie...
— O niczem pana nie zapewniałem — surowo przerwał Paweł, utkwiwszy w nim oczy — tu wchodzi w grę kodeks karny i sfera jego działania. Oczywiście doceniam pańskie poczucie obowiązku uczciwości, które odezwało się w panu. Zdaję sobie sprawę, że panu i wyłącznie panu zawdzięczam wykrycie malwersacyj. Biorę też pod uwagę pańskie niejako przyznanie się do winy. To skłania mnie do pewnych niepraktykowanych zresztą ustępstw, do niejakiej pobłażliwości. Nietylko nie oddam pana w ręce prokuratora, lecz nie będę także wymagał zwrotu osiągniętych przez pana nielegalnych zysków. Od dziś jest pan wolny i może pan poszukać nowej posady. Nie będę panu w tem przeszkadzał. Otrzyma pan dobre świadectwo.
— Nie będzie pan mnie przeszkadzał? — chrapliwie odezwał się Karliczek — kpi pan ze mnie. Gdzie ja teraz znajdę wolną posadę przy tym kryzysie?
— Daruje pan, ale to już mnie nie obchodzi.
— Głupi byłem — splótł palce tak, aż zatrzeszczały stawy, a na rękach wystąpiły silne i białe plamy — głupi byłem... Cóż?... Za swoją głupotę każdy musi płacić. Dałem się panu nabrać, a teraz wyrzuca mnie pan na bruk...
Paweł nacisnął guzik dzwonka. Na progu stanął sekretarz Holder.
— Panie Holder, zechce pan zaraz przygotować świadectwo dla pana inżyniera Karliczka: lata pracy, duże zdolności handlowe, odejście na własne żądanie. Da mi pan to zaraz do podpisu.
— Więc decyzja pana dyrektora jest nieodwołalna? — zapytał Karliczek, gdy drzwi za Holderem zamknęły się.