Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie, że zemści się na mnie. Chyba będzie do mnie strzelał z za węgła, bo w przeciwnym razie nie radziłbym nikomu być w jego skórze. Co pan o nim wie, panie Holder?
Sekretarz rozłożył ręce:
— Tyle, co w kartotece, panie dyrektorze, właśnie musiałem tam zajrzeć wypisując świadectwo. Ma lat czterdzieści pięć, jest żonaty, żona mieszka w Pradze Czeskiej, a on w Warszawie na Żelaznej. Nieboszczyk pański ojciec wpisał o nim w uwagach bardzo pochlebną opinję.
— Z pochlebnych opinij mego ojca sprawdziłem ku swemu zadowoleniu jedną, którą muszę uznać za całkowicie uzasadnioną — zmarszczył brwi Paweł — opinję o panu.
— Bardzo dziękuję panu dyrektorowi — zaczerwienił się Holder.
Paweł zabrał się do wertowania korespondencji, lecz widząc że Holder nie odchodzi, podniósł oczy:
— Ma pan jeszcze coś do mnie?
— Tak jest, panie dyrektorze, chociaż właściwie nie wiem, czy pan dyrektor zechce...
— Słucham pana.
— Wczoraj został wyrzucony z narzędziowni ślusarz Feliksiak, pijak i awanturnik. Już dwa razy był wyrzucany, lecz zawsze po kilku tygodniach przyjmowano go zpowrotem, naskutek żądania pana prezesa. Obecnie pozwolił sobie za wiele: pobił majstra...
— I cóż dalej?
— Otóż Feliksiak domagał się, by go przyjął pan Krzysztof, a gdy mu powiedziano, że pan Krzysztof wyjechał, żądał widzenia się z panem dyrektorem.
— Czy pan Krzysztof kazał go wydalić? — zapytał Paweł.
— Nie, panie dyrektorze, ale sądziłem, że skoro Feliksiak ma takie poparcie u p. prezesa, należałoby...
— No dobrze, — zdecydował się Paweł, — niech przyjdzie do mnie jutro.