Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

na dniówki można sobie dorobić, jeżeli ktoś jest takim dobrym rzemieślnikiem, jak nie przymierzając on.


∗             ∗

Paweł Dalcz chodził po swoim gabinecie z rękami w kieszeniach. Od najmłodszych lat przyzwyczaił się patrzeć na życie prosto, wydobywać jego prawdy z bezpośrednich obserwacyj, zimnych, trzeźwych, bezosobistych. Komplikacje, o których inni mówili, nie istniały jego zdaniem wcale dla każdego, kto chciał wniknąć w motywy ludzkich działań, w niezłożoną maszynerję psychiki człowieka i odróżnić sprężynki żądz, ambicyj, pragnień, nawyków i przesądów. Na tem tle działanie człowieka było prostem następstwem jego predyspozycyj, możliwem do ścisłego obliczenia, dającem się przewidzieć, ocenić i zważyć zawczasu. Tu poraz pierwszy stawał wobec zagadki. Nie chciał tego nazwać tajemnicą. Wogóle w istnienie tajemnic nie wierzył. Był zdania, że każda z nich po dokładnem zbadaniu byłaby materjałem do studjów dla psychjatry, lub też poprostu dla kryminologa.
I oto miał przed sobą tajemnicę Krzysztofa, zagadkę, którą napróżno od kilku miesięcy starał się przeniknąć. Jej zasięg obejmował nietylko świat zewnętrzny, lecz i własną psychikę Pawła. Zdawał sobie sprawę, że wobec tej tajemnicy jest bezsilny, co więcej, że nie może się tu zdobyć na ten bezosobisty stosunek, który we wszystkich innych wypadkach gwarantował mu jasność i nieomylność sądu.
Feliksiak nie kłamał. Wynikało z tego, że stryj Karol, człowiek o nadwrażliwej uczciwości, w danym wypadku postąpił wbrew zasadom, jakie niewątpliwie organicznie tkwiły w jego naturze. Przekupił robotnika, by ten odbył służbę wojskową za Krzysztofa. Motyw miłości ojcowskiej nie mógł wystarczyć dla upsrawiedliwienia takiego czynu. Nie mógł wystarczyć, zwłaszcza, że pan Karol był gorącym patrjotą, a zdro-