Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

dat. Ponieważ zaś nie były też podpisane, sprawiały raczej wrażenie jakiegoś rękopisu literackiego.
— Czyżby ten smarkacz zajmował się grafomanją? — skrzywił się Paweł.
W każdym razie należało tę pisaninę dokładnie przestudjować. Wziął teczkę i kazał szufladę zamknąć.
Przez całe popołudnie podczas załatwiania nawału spraw fabrycznych nie mógł zapomnieć ani na chwilę o teczce Krzysztofa i o nieprawdopodobnej, a przecież prawdziwej wiadomości otrzymanej od Feliksiaka.
Sam dziwił się sobie, że nie umie opanować zwykłej — trzeba do djabła rzeczy nazywać po imieniu — ciekawości. Faktyczny stan rzeczy przedstawiał się przecie jasno i nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Trzymał teraz w ręku nietylko Krzysztofa, lecz i stryja Karola. Był wszechwładnym panem sytuacji. Za posiadaną tajemnicę mógł zażądać każdej zapłaty i każdą zapłatę otrzymaćby musiał.
Mógł poprostu kazać im okupić się wszystkiem, co posiadali. Mógł odebrać im fabrykę, mógł dokonać bez najmniejszego wysiłku tego, co właśnie leżało w jego planach!
Jeszcze przed kilku godzinami śmiałby się do rozpuku, gdyby mu ktoś powiedział, że zawahałby się przed zrobieniem tego ze względów... rodzinnych... A jednak dlaczego dopiero teraz uświadomił sobie tak niebywale korzystny dla siebie ten właśnie stan faktyczny?... Ma się rozumieć nie zrezygnuje ze swojej przewagi. Byłby głupcem. Ma się rozumieć wyzyska sytuację do ostatniego włókna...
A jednak ogarniało go jakieś niecierpliwe niezadowolenie z siebie, niezadowolenie, w którego składnikach nie umiał się połapać. Może wynikało stąd, że wszystko spadło mu gotowe, łatwe, idjotycznie uproszczone, wprost do rąk... Tak... prezent z jasnego nieba, przy którym nic nie ma do zrobienia...
— Do licha — zaśmiał się z ironją — jeszcze tro-