Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

każdem spojrzeniu czulszem. Napróżno wmawiała sobie, iż zdoła się przyzwyczaić. Z dniem każdym, a raczej z każdą nocą coraz jej było trudniej. Zaczęła prosić Krzysztofa o powrót do kraju. Obiecywał, lecz wciąż zwlekał. Któregoś dnia powiedział przy śniadaniu:
— Źle się czujesz w górach. Wyglądasz blado i oczy masz podsinione.
— Ty też — odpowiedziała cicho.
Rzeczywiście oboje wyglądali tak fatalnie, że kiedy żona właściciela hotelu zatrzymała Krzysztofa i żartobliwie zapytała, czy od dawna są małżeństwem, Krzysztof, powtarzając to Marychnie, powiedział:
— Jesteśmy tu zameldowani jako małżeństwo... Jako mąż i żona..
A w chwilę potem dodał:
— Może to kiedyś sprawdzi się, może będziemy małżeństwem...
— Jakto? — zapytała przerażona Marychna.
Krzysztof zaczął mówić. Powinni właściwie pobrać się, zamieszkać razem i naśladować normalny tryb życia innych ludzi. To będzie najlepsze. Namiastka przyjaźni i namiastka miłości, bo cóż innego mu pozostaje?... Ale niech nie myśli, że jest tak samolubny. Bynajmniej. Nie zamierza jej krępować. Jeżeli Marychnie spodoba się ten, czy inny mężczyzna... Byle została, byle zechciała zrozumieć, jak wielką jest tragedją nie mieć prawa do prawdziwego życia...
Wówczas Marychna rozpłakała się. To nielitościwie wymagać od niej tego. Zawsze zostanie przyjaciółką Krzysztofa, ale na to nie zgodzi się, nigdy, za żadne skarby.
Gdy znowu przyszła noc i znowu te straszne, wstrętne, rozkoszne męczarnie — była bliska myśli o samobójstwie.
— Odejdź — błagała — bądź dla mnie dobra...
W ciągu dnia nazywała ją zawsze jej męskiem