Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

ły, zastawione szeregami flaszek z odczynnikami, słoje różnego kształtu, palniki gazowe, cylindry, lejki, próbówki różnej wielkości, kolby, zlewki szklane i porcelanowe, tygle grafitowe i platynowe, aparaty Kipa, wiskozymetry, deflegmatory, suszarki i piecyk szamotowy obok dmuchawki, napędzanej małym elektromotorem...
Było to królestwo inżyniera Ottmana, jego wyłączne, dla wszystkich obojętne, niezrozumiałe, prawie niepotrzebne.
Majstrowie i magazynierzy, wysyłając próbki do analizy, mówili pogardliwie:
— Zanieś to do kuchni.
Czyż mogli pojąć, że w tym oto niewielkim, podobnym do stróżówki, budyneczku z czerwonej cegły mieści się szyfr do odczytywania największych, najwspanialszych tajemnic świata! Że tu pod soczewką mikroskopu czy w nieuchwytnem dla oka drgnięciu wagi analitycznej może zrodzić się coś, co wstrząśnie egzystencją całej ludzkości, że tu w tym prawie niepotrzebnym, zaledwie tolerowanym dodatku do potwornego cielska fabryki metalurgicznej mieści się gruczoł, którego sekrecja może stać się eliksirem życia, lub jadem śmierci dla całych pokoleń, ba, dla całej cywilizacji.
Głupcy. Nie rozumieją, że przechodzą obojętnie obok nowego szybu wświdrowującego się wgłąb tajemnic przyrody, obok źródła, z którego wypłynie może decydująca o ich przyszłości siła. Potęga! Któż domyślić się jej może w bladych opalowych kroplach osiadających zwolna na pękatych wzdęciach kolb, w białych kryształkach, układających się w dziwną figurę na dnie porcelanowej wanienki, w stłumionych detonacjach, dochodzących z hermetycznego tygla, czy w szmerze burego płynu, w szmerze, którym przyroda zwierza mu swoje tajemnice, jemu, skromnemu chemikowi fabrycznemu, inżynierowi Ottma-