Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/278

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo zabierze pana stąd policja wprost do więzienia — zimno wycedził Paweł.
Karliczek sapał przez chwilę, wreszcie utkwiwszy nienawistne spojrzenie w oczach Pawła spróbował nadać swemu głosowi brzmienie prośby:
— Mnie i tak już nic innego nie zostało. Mam umierać z głodu... Pan dyrektor musi mnie przyjąć zpowrotem. Ja stąd inaczej nie wyjdę...
— Owszem, wyjdzie pan i to dobrowolnie, bo każę pana wyrzucić — zimno odpowiedział Paweł.
Ogromna czerwona twarz Karliczka zafalowała i stała się niemal sina. Grube serdelkowate palce zwinęły się w pięści:
— Mnie wyrzucić! Mnie! Ach ty przybłę..
Nie dokończył. Ramię Pawła wykonało w powietrzu błyskawiczny ruch i potężny cios w szczękę zachwiał równowagę Karliczka. Machnął rękami i zwalił się na ziemię. W tejże chwili Holder wybiegł na korytarz. Przerażone maszynistki zerwały się ze swoich miejsc i ukryły się za szafą. Karliczek charcząc podniósł się i sięgnął ręką do tylnej kieszeni. Jednakże w tejże chwili otrzymał silne kopnięcie w napiąstek i wyjąc z bólu chwycił się za rękę. Tymczasem drzwi od korytarza otworzyły się. Do pokoju wpadło pięciu czy sześciu urzędników z sąsiednich biur, zwabionych widocznie hałasem. Wszyscy jednocześnie rzucili się na Karliczka, chcąc go obezwładnić. Ten jednak porwał krzesło i zawołał:
— Rozwalę łeb każdemu. Wara ode mnie!
— Proszę rozejść się, panowie, — stanowczym tonem rozkazał Paweł.
Właśnie rozstępowali się, gdy od drzwi rozległ się głos Holdera:
— Brać go.
Dwaj barczyści robotnicy bez słowa skoczyli ku Karliczkowi. Chwila szamotania się i napadnięty leżał na ziemi. Kilka kopnięć, przekleństw i stęknięć.