Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak się miewasz, Nito — powiedział nie ukrywając zdziwienia — czemu mam zawdzięczać twoją miłą wizytę?
— Chyba można cię pocałować? — zapytała figlarnie i nie czekając na pozwolenie wspięła się na palcach i pocałowała go w usta.
— Jestem twoim wujem — zażartował i położył jej rękę na ramieniu.
— Sam nie zrobiłbyś tego, prawda? Jak to dobrze być tak wysoką, jak ja.
— Czy przyszłaś właśnie dla sprawdzenia zalet twego wzrostu? — uśmiechnął się ubawiony jej sposobem bycia.
— Wyobraź sobie, że właśnie w tym celu.
Przyglądała się mu niemal ironicznie. Paweł pomyślał, że jest wyjątkowo apetyczna i że ją zaraz wyprosi za drzwi.
— Mam cię uwieść, wuju, — odezwała się swobodnie — jak ci się te perspektywy podobają?
— Zdaje się, że zadużo wypiłaś przy obiedzie — zauważył lekko.
— Wcale nie piję — potrząsnęła głową — mam cię uwieść na trzeźwo. Przynajmniej oczarować. Powiedz, czy nie czujesz już pierwszych objawów?
— Jakich objawów u licha?
— Oczarowania. Widzisz, wuju, sam sobie jesteś winien. Sprowokowałeś moje najście.
— Zechciej dać spokój rebusom, moja Nito, — powiedział poważnie i strofująco.
Uderzyła rękawiczkami po kolanach:
— Wiesz, że to „moja Nito“ brzmiało zbyt sucho. Spróbuj cieplej. Naprzykład takim głosem drżącym z niecierpliwości pożądania: moojaa Niitoo...
Wybuchnęła śmiechem i z rozmachem siadła na kanapce:
— Nie obawiaj się, wuju, nie oszalałam. A naprawdę, to ty jesteś wszystkiemu winien. Przyznaj