Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

Mniejsza zresztą o nich. Tak długo mnie nudzili, aż zdecydowałam się przyjść do ciebie i raz odczepić się od ciągłych nagabywań.
Paweł zaśmiał się z przymusem:
— Nie obarczasz mnie chyba odpowiedzialnością za wstręt, z którym to zrobiłaś.
— Cóż znowu. Lubię cię, wuju, a nawet muszę przyznać, że mi się podobasz...
— O!...
— Francuzi powiadają — zrobiła doń oko — że kuzyni są kochankami danymi przez naturę.
— Jestem twoim wujem — powiedział z nieco frywolną patrjarchalnością.
Nita uśmiechnęła się, poprawiła włosy i westchnęła gwałtownie:
— Wy wszyscy, starsi, robicie na mnie wrażenie swego rodzaju balastu, jaki my, młodzi, wciąż jeszcze przez grzeczność dźwigamy na karku. O ileż życie byłoby prostsze i łatwiejsze, gdybyśmy sami niem kierowali bez kurtuazyjnych ustępstw na rzecz waszych nieszczerych zasad i naiwnych przesądów, już nie mówiąc o waszej osobliwej moralności. Obrzydzacie nam świat. Gdybym uwierzyła, że na starość człowiek musi koniecznie stać się fałszywą świnią i naiwnym kieszonkowcem, co w waszym języku znaczy nabrać doświadczenia, wolałabym już dziś palnąć sobie w łeb.
— Moja droga — obojętnie zauważył Paweł — wiara, że tak nie będzie, jest jednym z głównych sposobów Opatrzności w zapewnieniu ciągłości gatunku. Z chwilą, gdy się ją traci, już się jest starą świnią, która czuje się w tej skórze najlepiej.
— Ale ty, wuju, chyba nie mówisz o sobie? — zapytała z odcieniem niepokoju.
— Dlaczego?
— Przedewszystkiem jesteś jeszcze młody...
— Tylko to? — zrobił rozczarowaną minę.
— A pozatem mam o tobie wyrobione zdanie. Je-