Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

tatki. Drugi, z oświadczeniem Jachimowskiego nieznacznie, lecz nieomylnie wsunął do bocznej kieszeni marynarki.
— Nie prosiłam cię o to — powiedziała Nita a w jej oczach Paweł wyczytał wdzięczność — ale to było takie w twoim stylu.
— O, zupełnie w moim — z przekonaniem potwierdził Paweł.
— I to mi naprawdę sprawiło przyjemność. Nie chciałabym użyć tego słowa, bo brzmi ono zbyt patetycznie, ale w tem całopaleniu było też coś patetycznego. Jesteś... wielkoduszny.
— Aż wielkoduszny! — reflektował ją żartobliwym tonem.
— Wogóle, wuju, szalenie mi się podobasz
— Może zakochasz się we mnie?
— Nie — odpowiedziała po sekundzie zastanowienia — jesteś dla mnie za duży, za obcy. Nie potrafiłabym dosięgnąć do twoich zainteresowań. Ja, widzisz, bliższa jestem temu prostemu życiu. A ty operujesz w jego najbardziej złożonych formach. Czuję się przy tobie tak, jak powiedzmy, samotny marynarz na olbrzymim okręcie. Sam nie jest w stanie kierować nim, ani nawet go poznać.
Paweł pomyślał, że ta mała ma bardzo ciekawy umysł, że nie spodziewał się po niej tak oryginalnych bądź co bądź poglądów i że warto zająć się nią bliżej.
— Jestem stworzona do jakiejś skromnej, małej łódeczki — mówiła — i z tą możebym sobie dała radę nawet wśród burzy. Tak przynajmniej zdaje mi się teraz.
— W każdym razie — podchwycił — gdybyś na swojej łódeczce czuła się zagrożona, pamiętaj, że stary okręt chętnie zawsze pośpieszy na pierwszy sygnał S. O. S.!
Wstała i wyciągnęła doń ręce:
— Jak to dobrze, że my się lubimy. Prawda, wuju?