Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

nu. Trzeba — powtarzał sobie przy kilku kolejnych kieliszkach — trzeba!... Właściwie dlaczego nie zająć się Nitą? Dziewczyna stanowczo bardziej pociągająca od tamtej gęsi. I pomimo tego co mówiła, z całą pewnością nic nie będzie miała przeciw niemu. Nazwała go wielkodusznym. I rzeczywiście według niej musi być wielkoduszny. Wciąż to samo. Jakaż różnica może tkwić w tem, czy spalił ten dokument, czy coś, co w jej przeświadczeniu jest tym dokumentem? Absolutnie to samo. Absolutnie. Przeświadczenie jest najprawdziwszą rzeczywistością.
Przechylił butelkę. Zostało w niej zaledwie kilka kropel. W głowie czuł lekki zamęt.
— Co to znaczy wyjście z wprawy! — pomyślał.
Rzeczywiście od czasu przyjazdu do Warszawy nie pił wcale. Na przestrzeni kilku miesięcy kilku kieliszków nie można było brać w rachubę w porównaniu z dawnem nieustającem pijaństwem. Od pijaństwa tego nie potrzebował się odzwyczajać. Stokroć większą rozkosz znajdował w tem, co teraz robił. Tamto było tylko namiastką, nędzną namiastką tej namiętności, w której wyżywał się obecnie. W gruncie rzeczy nienawidził alkoholu. Zaczął szukać zapomnienia dopiero wtedy, gdy uwierzył, że nie zdobędzie miejsca przy wielkim stole gry. Było to w Paryżu. Dobrze pamiętał pijaną, zamgloną dymem luksusową knajpę przy placu Pigalle...
Wtedy zaczął pić, a z rana rozrzucał po sali różowe arkusze akcyj, które przed dwudziestu czterema godzinami przedstawiały wartość banknotów, a dziś były bezużytecznym zadrukowanym papierem. „Compagnie Internationale de Navigation“ była już oddawna bankrutem, lecz Paweł zdołał przez szereg miesięcy nietylko to ukryć, ale nawet podnieść cenę akcyj o sześćdziesiąt cztery franki na sztuce. Jeszcze trzy, cztery tygodnie powodzenia i wyszedłby z grubym zyskiem. Małe niedopatrzenie, drobiazg, jedno nieostrożne słowo, wypowiedziane w rozmowie