nję. W tych jednak miejscach, gdzie znajdowały się furtki, na przestrzeni kilku metrów zagłębiały się w dość głębokie wnęki. Ilekroć z jakichkolwiek powodów ulica Bema była zamknięta, szofer woził Pawła tędy. Paweł pamiętał, że nieliczni przechodnie biegli wówczas pędem, by dopaść jednej z takich wnęk, chroniąc się przed bryzgami błota z pod kół samochodu.
Być może, gdyby myśl miał mniej zajętą innemi sprawami, nie ufałby zbytnio pustce ciemnej ulicy, a zwłaszcza owym wnękom. Przełożyłby wówczas rewolwer z tylnej kieszeni do bocznej, a może trzymałby go w ręku.
Zdarzenie miało przebieg tak krótki, że na wszystkie refleksje było już za późno, tak samo, jak i na obronę.
Środkiem rozlewała się wielka kałuża, bokiem zaś rozłożone były kamienie tuż koło wnęki.
Wielki czarny cień oddzielił się nagle od parkanu.
W powietrzu gwizdnął rozmach jakiegoś dużego przedmiotu. Jedna ręka Pawła błyskawicznym ruchem osłoniła głowę, druga sięgnęła do rewolweru.
Jednocześnie straszny cios spadł na dłoń i niemal rozmiażdżył ją na czaszce.
Paweł zachwiał się na nogach, lecz dopiero drugi cios powalił go na ziemię.
Zupełnie nie czuł bólu. Nie stracił też świadomości. Miał wrażenie, że znajduje się na jakiejś olbrzymiej huśtawce, poruszającej się z potworną szybkością.
Niepodobna było złapać oddechu, niepodobna było zatrzymać się ani na sekundę, ani na ułamek sekundy. Wszystkie wnętrzności zwinęły się w kłąb, napierający na gardło nieprawdopodobnym skurczem. Po twarzy i po karku obficie spływała gęsta ciepła ciecz...
To był koniec.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 1 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.