Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł zamknął oczy. Myśli przychodziły jedna za drugą leniwie, z trudem, ale przecież konsekwentnie: jak to może być głos Krzysztofa? Wyraźnie słyszał kobiecy alt... A jednak niewątpliwie głos mówił prawdę... Tylko przypomnieć, porównać... I skąd Krzysztof?...
Palce przesunęły się po kołdrze, gdzieś blisko odezwało się bicie zegara.
— Gdzie jestem? — zapytał.
— Jesteś u siebie w domu — odpowiedział głos.
— Dlaczego jest tak ciemno? Już musi być późna noc?... Napadli mnie...
— Nie myśl o tem, Pawle... Już teraz wszystko dobrze.
— Nie widzę ciebie, dlaczego jest tak ciemno, zapal światło...
— Nie mogę zapalić. Toby ci zaszkodziło...
— Dlaczego? — zdziwił się Paweł.
— Lekarz zabronił, póki twój wzrok dostatecznie się nie przyzwyczai. Tyle czasu nie otwierałeś oczu.
Paweł posłyszał lekkie trzaśnięcie klamki i wyraźnie dostrzegł drugą osobę, która właśnie weszła. Była to pielęgniarka w białym kitlu. Zrozumiał, że jest ciężko chory i spróbował poruszyć się. Przyszło mu to z dużym wysiłkiem i właśnie zamierzał ponowić próbę, gdy głos powtórzył:
— Lekarz zabronił ci poruszać się, Pawle.
— Więc jest ze mną tak źle?
— Nie — odpowiedział Krzysztof — teraz już ci żadne niebezpieczeństwo nie grozi.
— Jak długo byłem nieprzytomny?
— Dwa tygodnie i dwa dni.
Paweł podniósł powieki i zapytał głośno, z niepokojem, którego nie umiał ukryć:
— Gdzie są moje klucze?!
— Bądź spokojny, od początku mam je w kieszeni.
Paweł chciał powiedzieć, że to go bynajmniej nie