Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

ki dawnej cegielni Weigerta, przerabianej obecnie w tempie gwałtownem. Robotnicy pracowali na trzy zmiany i czerwony pył od rozbijanej cegły pokrywał teren fabryki grubą warstwą.
Jednocześnie niwelowano plac, a od strony zachodniej nakładano już blaszany dach i tynkowano mury. Fabryka miała wyglądać jak cacko. Na każdym, ktoby ją zobaczył, musiała wywierać wrażenie przedsiębiorstwa dostatniego, uporządkowanego, jak kółka w zegarku, schludnego, słowem budzącego zaufanie.
Wewnątrz kończono już betonowe fundamenty pod maszyny i zakładano armatury wodociągowe. W budynku, gdzie miał mieścić się kantor, założona już była instalacja elektryczna, wiórkowano podłogi i rozpakowywano żółte amerykańskiego typu meble biurowe.
Na spotkanie Pawła wybiegł Ottman spocony i zaaferowany. Z kieszeni jego marynarki sterczała nieprawdopodobna liczba ołówków różnego koloru, składana calówka i ogromny suwak, który mu sięgał prawie do policzka. Pomimo zmęczenia i zakurzenia aż po dziurki od nosa, promieniowała z niego radość. Zaprowadził Pawła do podręcznego laboratorjum fabrycznego. Tu już wszystko było gotowe, lśniło świeżością.
Wyszli z laboratorjum i stanęli przed bramą wjazdową. Paweł w zamyśleniu przyglądał się wyboistej drodze, wiodącej do ulicy Wolskiej.
— To będzie pierwszy nasz eksponat, panie Ottman.
— Jakto eksponat — nie zorjentował się chemik.
— Pokryjemy tę jezdnię kauczukiem, po obu stronach ułoży się chodniki z płyt ebonitowych. Wogóle wszystko, co się da zastąpić kauczukiem lub ebonitem, musi być zrobione z tych materjałów.
— Ależ to piekielny koszt, panie dyrektorze, bo chyba nie zamierza pan po trzech miesiącach wszystkiego zmieniać?