nieczyste, nie dlatego, że należało tę dziewczynę w jakiś naiwny sposób idealizować, ale poprostu ona nie pasowała do jego przedsięwzięć, a te przedsięwzięcia do niej... Może zresztą nie było to tak całkiem poprostu, ale Paweł zbyt był zajęty ważnemi pilnemi interesami, by pozwalać sobie na dobieranie ścisłych definicyj w kwestjach abstrakcyjnych.
Od czasu powrotu do zdrowia Paweł nie mógł jeszcze urwać ani pół godziny na wizytę u stryja Karola. Pomijając wszelkie względy kurtuazji familijnej, musiał to wreszcie zrobić dla uregulowania spraw firmy.
Prezes Karol Dalcz dogorywał.
Leżał nawznak, a jego twarz bardziej niż kiedykolwiek przypominała twarz trupa. Usta prawie się nie poruszały, gdy mówił, a oczy już od szeregu dni były przeraźliwie otwarte i patrzały wzrokiem ślepym, nic niewidzącym.
Trzeba je było zwilżać co kilka minut watą umaczaną w jakiemś lekarstwie. Pani Teresa, wychudzona, z zapadłemi policzkami, postarzała się bardzo.
Nie ustawała w swojem bezszelestnem dreptaniu dookoła łóżka i na tle wielkiego ciemnego pokoju wyglądała, jak mała, szara mrówka, napozór bezcelowo krzątająca się koło zbyt ciężkiej dla siebie zdobyczy.
Chory mówił szeptem, szeptem ledwie dosłyszalnym tak, że trzeba było zbliżać ucho do samych prawie jego warg, by odróżnić brzmienie słów. Na szczęście tego popołudnia był zupełnie przytomny i gdy mu pani Teresa oznajmiła, że Paweł przyszedł, wyraził chęć pozostania z nim sam na sam.
— Dzieńdobry, stryju — powiedział Paweł.
— To dobrze, że się doczekałem twego wyzdrowienia — przerywanym szeptem odezwał się pan Karol — złe czasy przyszły na naszą rodzinę... Musieliśmy bardzo zawinić Bogu... Ja umieram...
— Jeszcze się stryjowi poprawi — szablonowo rzucił Paweł.
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.