resa, Blumkiewicz i lekarz. Na zegarze biła właśnie godzina piąta, a o wpół do szóstej miał konferencję w jednym z banków. Śpiesznie pożegnał się z wszystkimi i szybkim krokiem szedł do biura Zarządu. Przed wyjazdem na miasto chciał jeszcze zobaczyć się z Krzysztofem. Właściwie nie miał mu nic do powiedzenia, lecz czuł potrzebę oznajmienia mu, że odbył rozmowę z jego ojcem.
W poczekalni zastał kilku interesantów, lecz oświadczył im, że dzisiaj absolutnie nie będzie miał dla nich czasu. Byli to petenci w jakichś drobnych sprawach.
W gabinecie Krzysztofa zastał tylko Marychnę. Od czasu wyzdrowienia ani razu nie zdarzyła mu się sposobność spotkania jej sam na sam, nie szukał zresztą tej sposobności poprostu dlatego, że zapomniał o jej istnieniu. Widocznie Marychna nie zapomniała jednak o nim. Zrobiła się różowa jak piwonja i machinalnie poprawiła sobie włosy.
— Pan Krzysztof jest jeszcze w fabryce? — zapytał Paweł.
— Tak jest, wyszedł do modelarni... Ale zaraz ma wrócić, w tej chwili ma wrócić...
Paweł roześmiał się:
— Napewno w tej chwili?
— Tak mówił — spuściła oczy.
Paweł zbliżył się do niej i pogłaskał ją po twarzy takim ruchem, jak się to robi z dziećmi:
— Więc mam na niego poczekać?... No cóż u ciebie słychać, Marychno? Jak ci się powodzi? Myślałaś pewno, że przejadę się na tamten świat? Ale widzisz, djabli nie śpieszyli się po moją duszę. I tak wierzą, że im nie ucieknie.
— To było straszne... Tak się bałam o...
Zawahała się, widocznie mając wątpliwości, czy wypada zwrócić się doń na ty, czy tytułować go panem dyrektorem. Paweł nie przyszedł jej z pomocą. Bawiło go zmieszanie dziewczyny. Przyglądał się jej
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/046
Ta strona została uwierzytelniona.