Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

z milczącym uśmiechem. Zrobiła się jeszcze bardziej czerwona, a w jej oczach zakręciły się łzy.
— Ja nawet bardzo chciałam odwiedzić... Ale nie wiedziałam czy można...
W tej chwili na korytarzu rozległy się szybkie kroki Krzysztofa. Marychna szybko otarła oczy i pochyliła się nad maszyną.
— Jak się masz — przywitał Paweł Krzysztofa, a widząc jego podejrzliwe spojrzenie w stronę Marychny prędko dodał: — byłem u twego ojca. Biedak nieszczególnie wygląda.
— Tak. Tam już kwestja jest przesądzona — odpowiedział Krzysztof, — a jak ty się dziś czujesz? Czy minęło kłucie w łokciu?
— Dziękuję ci. Zapomniałem o łokciu — uśmiechnął się i zauważył przytem, że w wyrazie twarzy Krzysztofa odbił się rodzaj zmieszania. Widocznie wziął uśmiech za podkreślenie swego zainteresowania wszystkiem, co dotyczyło Pawła.
— Niepokoję się o matkę — szybko zaczął Krzysztof — zupełnie straciła apetyt, całe doby spędza albo w pokoju ojca, albo u siebie na klęczkach. Zdaje się, że dostała manji religijnej.
— Zauważyłem — potwierdził Paweł — dawniej była zawsze tak pogodna i miała coś jasnego w oczach. Bardzo zmizerniała. Trzeba liczyć na to, że po katastrofie stopniowo przyjdzie do siebie.
Krzysztof z powątpiewaniem pokręcił głową, chciał coś powiedzieć, lecz widząc, że Paweł spogląda na zegarek, zapytał:
— Śpieszysz?
— Tak. Mam ważną rozmowę w banku i właśnie chciałem cię prosić, byś podpisał dzisiejszą korespondencję. Przyniosą ci. Wieczorem nie będzie mnie w domu, ale zadzwonię dowiedzieć się o zdrowie stryja.
Podał rękę Krzysztofowi, skinął głową Marychnie i wyszedł.