Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy powiedział to głośno, wybuchnęła śmiechem:
— Jesteś paradny i naprawdę podobasz mi się. Jesteś pierwszym Amerykaninem, którego można strawić bez niebezpieczeństwa zepsucia sobie humoru na tydzień.
— Skądże wiesz, że jestem Amerykaninem?
— O, napewno. Człowieka interesów odróżnię odrazu. No, przyznaj się: poszedłeś ze mną tylko dlatego, że nic innego nie masz do roboty. Wcale się do mnie nie palisz, co?
— Może i masz rację. W każdym razie nie upieram się przy tem, żeby cię trudzić.
Spojrzała nań z niechęcią:
— Jesteś zimną bestją — powiedziała jakby z obrazą w głosie i jednocześnie ulokowała się na jego kolanach.
Łóżko miała wygodne i szerokie i nie dziw, był to bowiem mebel centralny, stanowiący rację istnienia całego tego mieszkania i warunek istnienia jego właścicielki.
Systematycznie złożyła kapę, odchyliła kołdrę i poprawiła poduszki. Rozbierała się żartując i śmiejąc się bez przerwy. Miała biodra wąskie i małe, ledwie uwypuklone piersi. Jej czarne włosy były ostrzyżone krótko, prawie po męsku.
Paweł rozbierał się, nie mogąc pozbyć się myśli, że kiedyś znał tę dziewczynę, tylko napewno wówczas nie była wesoła. Przysiągłby, że oczy pod tem wysokiem czołem musiały być smutne, niemal tragiczne.
— Jeżeli tak będziesz śpieszył się na swój pogrzeb — odezwała się lekko, lecz z niejakiem podrażnieniem — to obawiam się, mój przyjacielu, że odbędzie się bez ciebie.
Paweł burknął coś pod nosem i bez pośpiechu wsunął się pod kołdrę.
Dziwił się sobie samemu, lecz ta dziewczyna naprawdę go pociągała. Można to było wytłumaczyć