Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

wszedł po schodach. Drzwi do sypialni matki były otwarte. Staruszka klęczała na ziemi oparta na łokciach o łóżko. O kilka kroków dalej siedziała Nita z jakąś książką w ręku. Podniosła palec do ust, wstała i wyszła do Krzysztofa.
— Usnęła, — powiedziała szeptem — sama nie wiem, czy ją budzić?
— Nie. Chodźmy. Przyślę tu Karolinę.
— Ale takie klęczenie może pani Teresie zaszkodzić — zauważyła Nita.
— Cóż na to poradzić. Tak przynajmniej śpi i nie może myśleć. To już wielki plus dla niej.
Nita obrzuciła Krzysztofa współczującym wzrokiem:
— Ty, wuju, też powinienbyś się przespać. Wyglądasz bardzo mizernie.
— Ach — machnął ręką Krzysztof — mam jeszcze tyle roboty w fabryce. Dziękuję ci bardzo i już nie będę cię zatrzymywał. Odwieziesz mnie przed gmach zarządu?
— Ależ z przyjemnością.
Gdy wsiedli do samochodu, Nita wzięła Krzysztofa za rękę i powiedziała:
— Ciebie, wuju, bardzo dużo kosztowała ta śmierć. Ja nie wiem jak ci wyrazić to, co dla ciebie czuję... Zapewniam cię, że niema na świecie nikogo, komubym tak dobrze życzyła, jak tobie... Lepiej niż sobie samej...
Krzysztof słyszał te słowa i rozumiał ich treść, lecz nie stać go było na żadną odpowiedź. Cała jego uwaga skoncentrowana była na myśli, że wejdzie za chwilę do gabinetu i że na biurku znajdzie list, albo przynajmniej depeszę od Pawła. Pożegnał się też z Nitą machinalnie i szybko wbiegł na schody. Ktoś go zaczepił w poczekalni, lecz nawet nie dostrzegł jak wygląda.
— Później, później — powiedział — teraz nie mam czasu...
Na biurku nie było ani listu, ani depeszy. To pra-