Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

szczupły brunet o ponurym wyrazie twarzy, ubrany odświętnie z melonikiem w ręku.
— Czego pan sobie życzy?
— Czego sobie życzę?... — uśmiechnął się ironicznie, — a no, pan dyrektor mnie nie zna? Nazywam się Feliksiak.
— I cóż z tego? — niecierpliwie zapytał Krzysztof. Nazwisko mu nic nie mówiło.
— Niby pan nie wie? — natarczywie spojrzał nań robotnik — jak pan nie wie, to mogę panu powiedzieć, tylko nie będziemy tu z panem dyrektorem na korytarzu gadać.
Bardziej zaintrygowany niż zaniepokojony Krzysztof skinął głową i wszedł zpowrotem do gabinetu. Pomimo wojowniczej, a nawet groźnej postawy Feliksiaka, nie bał się go wcale. Przez chwilę pomyślał, iż dobrze byłoby stanąć tak, by w razie czego móc dosięgnąć ręką do dzwonka, lecz zreflektował siebie bardzo szybko.
— Więc mówcie — odezwał się niecierpliwie — bardzo się śpieszę.
— Nazywam się Feliksiak — cicho odpowiedział robotnik — to ja służyłem za pana w wojsku...
— Aaa... — cofnął się Krzysztof.
— Teraz, kiedy ojciec pana dyrektora nie żyje, ja już dłużej zwodzić się nie dam. Obiecanki cacanki, a głupim nie jestem i na dudka nie dam się wystrychnąć.
— Kto chce was wystrychnąć na dudka? Przecie za służbę wojskową otrzymaliście pieniądze i dożywotnią pracę w fabryce?
— Właśnie, że pracy nie. Zwolnili mnie. Chodziłem do pana naczelnego dyrektora i ten kazał, żeby mi wypłacać tygodniówkę bez żadnej pracy, a ja tak za darmo nie chcę.
Krzysztof zapalił papierosa i usiadł. Nie wiedział za co wydalono Feliksiaka, domyślał się jednak, że