kryminału, to nie byle co. Powiedziałem: sto tysięcy na stół i fertik.
Krzysztof zerwał się z miejsca. Ogarnęło go oburzenie, które zacisnęło krtań:
— To szantaż! — zasyczał — to łajdacki szantaż!...
Drżały w nim wszystkie fibry, nie mógł opanować rąk, ani warg, które się trzęsły. Ogarnęło go niesłychane obrzydzenie do samego siebie, obrzydzenie do wszystkiego.
Od chwili, gdy jako dwunastoletnie dziecko dowiedział się od rodziców o tem, że ukrywano jego płeć, „bo tak trzeba“, nie mógł pogodzić się z tem. Kiedy wreszcie dowiedział się od ojca, że motywem tego oszustwa były pieniądze zmarłego dziadka Wyzbora, nie umiał znaleźć w sobie przebaczenia dla ojca przez długie lata. Bał się, że go znienawidzi, że znienawidzi matkę i walka z tą nienawiścią zżerała jego nerwy.
Wówczas widział w tem niskość pobudek, teraz zaś dopiero otworzyło się przed nim całe błoto postępku rodziców. Czuł niemal fizycznie lepki brud otaczający go zewsząd.
Ratować się, ratować się za wszelką cenę. Uciec od tego. Bodaj za cenę życia. Oddawna zdawał sobie sprawę, że jego udziałem jest na świecie tylko nieszczęście, tylko obcość i tylko beznadzieja, lecz teraz oto wciągał go lej gęstego bagna. Brud, ohydny brud.
Stał oparty o biurko i nie czuł bólu w palcach, które wpijały się w drzewo. Krew napływała do czaszki i zdawała się rozsadzać skronie. Nie widział teraz przed sobą ani ścian gabinetu, zawieszonych fotografjami Zakładów Przemysłowych Braci Dalcz, ani stojącego przed biurkiem robotnika. Widział tylko zwiędłe usta ojca, powtarzające: „tak trzeba, tak trzeba, tak trzeba“ i przerażone oczy matki i wstrętne, lepkie błoto, które napływało ze wszystkich stron czarnemi, bulgoczącemi falami...
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.