Zgasił nocną lampę i odwrócił się twarzą do ściany.
— Sam siebie oszukuję — powiedział głośno — przecież to jasne, że myślę wciąż o niej!
To już było godne politowania. Nie chodziło przecież o męskie portki, ale o szczególniejszą wagę, jaką przypisywał swemu stosunkowi do niej. Początkowo drażniła go swoją obojętnością, później zaskoczyła romantycznem wyznaniem, a teraz burzy mu spokój milczeniem, tem jakiemś nieznośnem suczem, samiczem wyczekiwaniem na moment największego podniecenia u samca! Od setek tysięcy lat to samo powtórzyło się iks miljonów razy i powtórzy się drugie tyle, a oto dla niego, człowieka trzeźwego i rozsądnego ma to być czemś godnem aż namysłów, aż wahań, aż głupiego przewracania się na łóżku z jednego boku na drugi i zaprzątania sobie głowy tem, co powinno załatwić się automatycznie.
A wszystko tak działo się dlatego, że ta dziewczyna swoją najzwyklejszą w świecie „wolę bożą“, najnormalniejszy w jej wieku popęd seksualny zechciała łaskawie uznać za wzniosłą i nieogarnioną miłość, do ostatniego tchu, do grobowej deski i dalej w tym guście. Nie powiedziała tego, ale chciała, by do jego świadomości przedostała się cała wspaniałość i wieczność tego nadziemskiego uczucia. A w gruncie rzeczy, jeżeli w dalszym ciągu będzie w to święcie wierzył, pewnego pięknego wieczoru panienka puści się z pierwszym lepszym, bodaj zawoła lokaja i każe mu wleźć do swego łóżka. Paweł z obrzydzeniem odepchnął nogami kołdrę. Wyobraził sobie spoconą łysinę Ignacego, a pod nią twarz Krzysztofa ściągniętą wyczekiwaniem rozkoszy.
— Nonsens!
A jednak rozsądek kazał się z tem liczyć całkiem pozytywnie. Natura ma swoje prawa. Naciągnął kołdrę aż pod brodę, jeszcze raz odwrócił się do ściany, skonstatował, że nie zaśnie, wstał, narzucił szlafrok
Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.