Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

tującą się przeciw narzuconym więzom, żądającą prawa do życia i do miłości...
— Cicho, moje serce, cicho moja gołąbeczko, — powtarzała Karolina — Bóg się nad nami zmiłuje, same rady nie damy, ale z jego najświętszą pomocą nie takie rzeczy się naprawiały. Zobaczysz, jeszcze pojedziesz gdzieś daleko i tam już nie trzeba będzie udawać komedji, świat szeroki, tam już w swojej sukieneczce należnej będziesz chodziła, chłopcy się w tobie kochać będą... O tym to i zapomnisz...
— O kim zapomnę? — nie podnosząc głowy zapytała.
— Toż o panu Pawle. Widzę to ja, widzę, że on tobie do serca przypadł, ale nic nie mówię. Mądry to on jest, ale na tobie się nie poznał. Innego znajdziesz, nie martw się.
— Pleciesz głupstwa, Karolciu, co ci się przywidziało?
— Może i przywidziało, oczy mam stare. Ale nie martw się. Tyś najlepszego warta, choćby samego króla. A pan Paweł zimny człowiek, serce u niego twarde, na człowieka patrzy, a o swoich sprawach medytuje, dobroci w nim niema. Innyby już sam nie wiedział co zrobić za te twoje starania. Z grobu go, można powiedzieć, wyciągnęłaś, a on nawet na ciebie nie spojrzy. Wpadnie, dwa słowa powie i już go niema, tylko albo śpi, albo cięgiem przy robocie i na tym swoim grymafonie gra zamiast tę moją gołąbeczkę przytulić...
— Pan Paweł jest moim stryjecznym bratem — próbowała go bronić.
— To co? Ślepy chyba jest i już. Nie dla ciebie on, panieneczko moja... Krzysieńko najukochańsza. Bo ty tylko przed ludźmi masz imię Krzysztofa, a przed Bogiem toś Krystyna. Na chrzcie twoim to co tylko ksiądz powie „Krzysztofie“, to ja cichutko: — Panie Boże, nie Krzysztof, ale Krystyna, a Bóg wie lepiej, na oszukaństwo go nie wezmą.