Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Zerwała się i zaczęła chodzić po pokoju. Jakżeby chciała właśnie teraz, podczas nieobecności Pawła znaleźć jakąś radę, jakżeby chciała, by gdy on wróci, dowiedział się, że niebezpieczeństwo przez nią zostało usunięte. W każdym razie należało działać. Zatrzymała się przed Blumkiewiczem i powiedziała stanowczo:
— Musi pan natychmiast sprowadzić inżyniera Ottmana i wziąć go dobrze za kark. To jego sprawka. Początkową produkcję on prowadził, a gdy został usunięty od kierownictwa, musiał coś zepsuć czy przeinaczyć w recepcie. Trzeba go zmusić do ujawnienia machinacji. Jeżeli nie będzie chciał, poprostu oddać go w ręce prokuratora.
Blumkiewicz uśmiechnął się i przecząco potrząsnął głową.
— Wszystko to możnaby zrobić, nawet należałoby zrobić, gdyby nie jedna rzecz: pan Paweł najkategoryczniej zabronił nietylko wpuszczania Ottmana na teren fabryki, lecz nawet komunikowania się z nim w jakiejkolwiek sprawie.
— No dobrze, ale zaszedł tak nieprzewidziany wypadek!
— Może nieprzewidziany, a może i przewidziany. Ja nie mam prawa w to się wtrącać. W każdym razie zakaz porozumiewania się z Ottmanem pan Paweł powtórzył trzykrotnie. Nawet wyjeżdżając na peronie przypomniał mi to jeszcze: cokolwiekby się stało, Ottman nie istnieje i nie zapomnij pan tego, panie Blumkiewicz, bo to jest najważniejsze. Nikomu też o niczem ani słówkiem nie pisnąłem. Dowiadywałem się, ale dowiadywałem się bardzo ostrożnie i zebrałem wiadomości, że Ottman mieszka w Milanówku. Kupił tam sobie willę i urządził laboratorjum.
— Mniejsza o to. Skoro miał pan tak wyraźną dyspozycję Pawła, oczywiście niema poco sprowadzać Ottmana. Ale co wobec tego robić?
— Żebym ja sam wiedział — westchnął Blumkiewicz.