Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

na klucz. Nalała pełny kieliszek i postawiła na niskim stoliku przy otomanie. Chciała żeby tu usiadł, gdyż wówczas mogła być tuż przy nim.
Pocałował ją w rękę:
— Bardzo cię przepraszam — powiedział — ale winne temu twoje męskie ubranie. Posłałem cię po wino, niczem chłopca. Nie gniewasz się na mnie?
— Ooooo!...
— Jesteś dla mnie bardzo dobra — posmutniał — zanadto dobra... No i... cóż tu słychać w Warszawie? Jak tam w fabryce?
— Wszystko w zupełnym porządku. Ofertę temu Argentyńczykowi posłaliśmy, ale jeszcze żadnej odpowiedzi niema. Boję się, że nas Szwedzi przelicytują.
— Tak myślisz? Nie sądzę. Oni mają z Argentyną jakiś zatarg i wypowiedzieli sobie traktat handlowy, my zaś korzystamy z największego uprzywilejowania. A cóż poza tem?
— Pawle... Gdzieś ty był tyle czasu! Nie masz pojęcia, co tu się działo! Wszyscy niepokoiliśmy się w najwyższym stopniu. Cztery dni! Można było najgorsze rzeczy przypuszczać!...
Roześmiał się i wziął ją za rękę:
— A co jest najgorsze?
— Ty żartujesz — powiedziała, — ale nam tu było nie do żartów.
— Jakto nam? Tobie i komu?
— Kolbuszewskiemu, Blumkiewiczowi... Nikt nie wiedział, gdzie jesteś, co się z tobą dzieje. Kolbuszewski był w rozpaczy, a Blumkiewicz obawiał się... On otrzymał wiadomości od jakiegoś twego agenta z Londynu, że z twojemi interesami jest bardzo źle i w związku z tem twoje zniknięcie...
— Krótko mówiąc, myśleli, że palnąłem sobie w łeb? Że straciłem wszystko i w uproszczony sposób przeniosłem się na tamten świat? Nie, moja droga, wprawdzie zrobiłbym w ten sposób wielką przy-