Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— Potrzebą remontu. Powtarzam, że wcale mu się nie dziwię. Mówił, że nie sypia po nocach i nie wie, co robić. Aż mi go żal... Nie miałam nigdy zaufania do tego Ottmana. Taki ciamajda. Musisz go jednak sprowadzić, bo przecież może się okazać, że fabryka w dalszym ciągu produkuje szmelc, a każdy dzień przynosi duże straty. No i dobrzebyś zrobił, zawiadamiając Blumkiewicza o swoim przyjeździe...
— Nie, nie. Chcę przynajmniej jeden dzień odpocząć. Dzień, lub dwa. Wierz mi, moja droga, że mi się to święcie należy. Zresztą narazie nikomu nie jestem potrzebny. Jeżeli jednak sądzisz... Hm... Zrobimy zatem tak: zadzwonisz do Blumkiewicza i do Kolbuszewskiego też. Powiesz im, że skomunikowałaś się ze mną, że zjawię się w Warszawie za dwa dni. Wszystko ma iść normalnym trybem. Poza tem niech Blumkiewicz natychmiast zwróci się do dwóch chemików. Muszą to być ludzie bardzo szanowni, naprzykład profesorzy. Niech zaprosi ich do zbadania przyczyn psucia się części kauczuku. Może im pokazać recepty i wszystko, co chce. Jednocześnie niech telegraficznie zawiadomi o całej historji najszczegółowiej biuro Koncernu w Paryżu, dodając, że prosi o powiadomienie o tem pana Pawła Dalcza, który właśnie bawi w Paryżu. Depesza nie powinna mieć tonu alarmującego, lecz wyraźnie zaniepokojony.
Mówił to tonem, jaki słyszała u niego nieraz, gdy wydawał dyspozycje Holderowi lub któremuś z podwładnych. Miał taką minę, jakby odczytywał wymawiane przez siebie słowa z jej twarzy. Odruchowo przesunęła po niej ręką. Chciała zapytać, dlaczego nie wezwać Ottmana, dlaczego Blumkiewicz ma depeszować do Paryża, chciała zapytać, dlaczego wogóle ta niepokojąca wiadomość nie zmartwiła go. Lecz powiedziała tylko:
— Dobrze, zaraz zatelefonuję.
Teraz zrozumiała, odczuła na sobie tę suggestywność wszystkich poleceń Pawła, które nigdy nie wy-