Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

ły, szybko zamknęła biurko, zajrzała do sekretarjatu i oświadczyła Holderowi, że wyjeżdża na miasto i dziś już nie wróci:
— Jeśli zdarzy się coś wyjątkowo ważnego, ale tylko wyjątkowo, proszę dzwonić do mnie do domu.
W kwadrans później była już na Ujazdowskiej. Z pośpiechem zdjęła futro i przejrzała się w lustrze. Aż zdziwiła się swoim wyglądem.
Pomimo nieprzespanej nocy cerę miała świeżą i lekko zaróżowioną, a usta bardziej czerwone, niż zwykle. Tylko pod oczyma znaczyły się wyraźne niebieskawe cienie, te jednak dodawały oczom mocniejszego wyrazu. Ku swemu zdumieniu zastała Pawła w salonie. Klęczał na dywanie nad stosem nut. Fortepian był otwarty.
Paweł odwrócił głowę i zawołał:
— O! Tak wcześnie?
— Nie mogłam już tam dłużej wytrzymać — powiedziała szczerze — widzisz, w jak złe ręce oddałeś fabrykę. Sam sobie jesteś winien.
Nie podnosząc się, Paweł niespodziewanym ruchem zagarnął ją powyżej kolan i w ten sposób przechylił, że nagle straciła równowagę i znalazła się w jego ramionach.
Oboje wybuchnęli śmiechem, który cichł wśród pocałunków coraz bardziej.
— Jaki ty jesteś silny — powiedziała, łapiąc oddech — trzymasz mnie na ręku, jak niemowlę...
— Tak. W ten sposób zaspokajam swój głodny instynkt ojcostwa — roześmiał się.
Przywarła doń mocniej.
— Tylko nie wiem — mówił też nieco zdyszany — czy trzymam synka, czy córeczkę...
Uprzytomniła sobie swoje męskie ubranie i to, że musi w niem wyglądać śmiesznie w takiej sytuacji. Akurat naprzeciw jest lustro. Lekko wyswobodziła się z jego ramion i uklękła obok.
— Grałeś? — zapytała.