Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

wartkiego prądu. Szukałem dróg prostych, stawiałem sprawy jasno... Byłem młody. I przychodziły klęski. Coraz dotkliwsze, coraz bardziej obezwładniające. Miażdżyły bez reszty wszystko, co największym wysiłkiem, co nieprawdopodobną pracą zdołałem zmontować. Zostawałem znowu z gołemi rękami. A przecież wciąż czułem w nich siłę do podźwignięcia największych ciężarów, wciąż wierzyłem w siebie. Okresy apatji stawały się po każdej katastrofie dłuższe. Przerzucałem się z miejsca na miejsce, szukałem ludzi obcych, którzy nie znali jeszcze moich poprzednich niepowodzeń. Wreszcie uległem...
Na jego twarzy wystąpiły ostre bruzdy, palce zacisnęły się kurczowo. Stłumiła oddech, siedziała nieruchomo starając się wmyśleć, wczuć, wżyć w jego tragedję. Napięcie tej tragedji, jej obszar i potęgę odczuwała każdym nerwem, napróżno jednak próbowała ją pojąć.
Tymczasem Paweł mówił dalej. Pozornie spokojnym opanowanym głosem opowiadał historję swej ostatniej próby, próby podźwignięcia folwarku oddanego mu przez matkę, stworzenia wzorowego gospodarstwa na wielką skalę, uprzemysłowienia okolicznego rolnictwa i znalezienia w tem odskoczni do dalszych zdobyczy. Drobne troski i drobni — jak ich nazywał — małokalibrowi ludzie paraliżowali i tu każdy jego krok. Przyszła zupełna rezygnacja.
— Zaszyłem się w barłogu i na wszystko machnąłem ręką. Zalewałem się alkoholem, całemi miesiącami nie wychodziłem z brudnej jak chlew izby... O, moja droga Krzysiu, zapewniam cię, że uciekłabyś przerażona, gdybyś tam mnie wówczas ujrzała.
Zaśmiał się i spojrzał na nią. W jego uśmiechu było coś dojmującego. Mimowoli skuliła ramiona i spuściła oczy.
— Gniłem, rozumiesz, gniłem jak parszywe zwierzę zapędzone w ślepy kąt! Jak ostatni nędzarz w zawszonych łachmanach, porośnięty brudem, nieustan-