Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

nie pijany w doborowem towarzystwie nawpół zidjociałego wyrostka i dziewek, które za przestawanie ze mną chłopi wypędzali z chat. Stawałem się kupą gnoju, ja, który miałem w sobie pełną świadomość własnej mocy potrząśnięcia światem!
Zerwał się i wzniósł nad głową zaciśnięte pięści:
— O, co za piekielne żądze szarpały mnie wówczas, jak nieludzka nienawiść gryzła mi gardło!... Nienawiść do samego siebie za to, że wyrosłem głową ponad przeciętność, że modlitwa o chleb powszedni była dla mnie bluźnierstwem przeciw memu człowieczeństwu, przeciw człowieczeństwu, które wdziera się na szczyty Himalajów, które pęta ziemię stalowemi szynami, wwierca się w jej skorupę, tworzy, włada, ogarnia!... O, stokroć wolałem gnić, jak padlina, niż pogodzić się z rolą jednego z tych drobnoustrojów, któremi tak gardzę!...
Pochylił się nad nią i zapytał prawie szeptem:
— Dziwisz się, że nie palnąłem sobie w łeb?...
— Pawle — uczepiła się jego rąk.
— Nie zaprzeczaj, wyczytałem to w twoich oczach. O, nie! Znajdowałem jakąś dziką rozkosz w rozpamiętywaniu własnej klęski, w kontemplacji tego wspaniałego kontrastu między swoją wewnętrzną potęgą i śmietniskiem, w które się zmieniłem. Dlatego właśnie wybuchałem od czasu do czasu śmiechem, który moje otoczenie uważało łaskawie za obłęd. Była zresztą i inna przyczyna. Widzisz, wszyscy zapomnieli o mnie. Przecie to zrozumiałe: minęły lata. Zapomnieli, a ja za żadną cenę nie chciałem przypomnieć im siebie i swojego upadku. Krew mnie zalewała na myśl, że mi będą nad grobem z politowaniem kiwali głowami i wygłaszali swoje idjotyczne kanony wiary o przykładnem życiu. Tej satysfakcji musiałem im oszczędzić. Może zresztą... może, gdzieś na dnie, w podświadomości, żarzyła się jeszcze jakaś niedostrzegalna iskierka nadziei... W każdym razie nie łudziłem się, że kiedyś wybuchnie pełnym jasnym