Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

mógł. Nieraz podczas największego nawału pracy przypominał sobie jej ręce, oczy, niski głęboki głos o niebywale ciepłem brzmieniu. Początkowo odrobinę irytował się tem, z biegiem czasu jednak doszedł do przekonania, że ostatecznie może sobie na to pozwolić, pozwolić na tę małą słabość, która w rezultacie nie zajmuje mu przecież czasu więcej, niż sam jej zechce poświęcić... Zechce?... Czy stenotypistka miała rację, że to jest wyłącznie zależne od jego chcenia lub niechcenia?... Czy istotnie mógłby więcej czasu poświęcić Krystynie?... Czy ona ma prawo żywić doń żal za te swoje samotne godziny?...
Nie, stanowczo nie. Jest przecie dość rozsądna i dostatecznie obeznana z jego interesami, by wiedzieć, że poprostu nie jest w stanie zostawić ich na dzień jeden własnemu losowi. Groziłoby to niesłychanemi komplikacjami, a może nawet utratą szeregu zdobytych pozycyj. A to byłoby nonsensem, tego nie mogłaby odeń oczekiwać!
Wszystko zatem było zupełnie jasne. Stosunek, jaki się między nimi utrwalił, był najbezsprzeczniej normalny i słuszny, ale przeprowadzenie w nim jakichkolwiek zmian byłoby niepodobieństwem i oboje o tem wiedzieli...
A jednak Paweł nie mógł zapomnieć nuty żalu, nuty krzywdy w jej głosie, gdy go żegnała. I było mu z tem niewygodnie. Trudno powiedzieć, by czuł się winnym, by miał sobie z tego powodu robić jakieś wyrzuty, ale w każdym razie napełniało go to niezadowoleniem. Gdyby istniała jakaś możliwość w tym względzie wolałby nie sprawiać przykrości Krystynie, bo lubił ją, niewątpliwie lubił ją bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Kiedy doszedł do tego stwierdzenia, przyszła refleksja, że to żadna sztuka, gdyż nikogo nie lubi. Refleksja jednak natychmiast wydała mu się niesmaczna, nie na miejscu, cyniczna i wynikająca raczej nie