Strona:Bracia Dalcz i S-ka t. 2 (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

oto miał ją przy sobie, że czuł dotyk jej ciepłych, łagodnych, dobrych rąk.
— Krzysieńko, jak to dobrze, że tu jesteś — odetchnął — jak to dobrze... Czy wiesz, że William Willis zdaje się dostał pomieszania zmysłów?...
— Owszem. Czytałam w dziennikach. Nie myśl o tem. Postaraj się jeszcze zasnąć.
— Nie. Zapal światło. Czuję się wprawdzie nieludzko zmęczony, ale spać już nie chcę wcale. Która to godzina?
— Przed kwadransem biła północ.
Zapaliła amplę i usiadła na skraju łóżka. Oczy Pawła szybko przyzwyczaiły się do łagodnego kolorowego światła. Przyglądał się jej smukłej sylwetce, tak wyraźnie rysującej się pod szerokiemi fałdami szlafroka, jej subtelnemu profilowi i nieruchomym rysom:
— Dawno nie widziałem ciebie — powiedział tonem zdziwienia. Spojrzała nań oczyma, w których była obawa. Zdawało się mu, że Krystyna patrzy nań jakby ze współczuciem i ze strachem. Niewątpliwie musiała zdawać sobie sprawę z katastrofy, która ogarniała jego interesy.
— Czy wiesz, że krach funta — zaczął — czy wiesz, że wogóle...
Spokojnie wzięła go za rękę:
— Nie myśl teraz o tem — odezwała się prosząco — przez chwilę nie myśl o tem.
— To trudno — zaśmiał się krótko.
— Tem lepiej, że trudno — odpowiedziała z bladym uśmiechem — zawsze cię pociągały rzeczy trudne. Pewno jesteś głodny.
Istotnie głodny był jak wilk:
— Jeżeli zechcesz dać mi coś do zjedzenia, będę ci wdzięczny. Tak się zdarzyło, że od przedwczorajszej kolacji nic nie miałem w ustach.
— Jakże tak można! — powiedziała z wyrzutem.
— Ale ja wstanę — podniósł się.
— Nie wstawaj. Przyniosę ci wszystko tu.